środa, 30 października 2013

Dżem jabłkowo - waniliowy mojej mamy, czyli idealne jesienne śniadanie



Śniadanie Mistrzów, Śniadanie u Tiffaniego, Pytanie na śniadanie, Śniadanie w chmurach, Śniadanie w Radiu Z – setki, miliony śniadań politycznych, literackich, medialnych i tych zwykłych przy kawie i rogaliku, albo jajku na miękko, albo tylko samej kawie, czy herbatce, innymi słowy, ilu ludzi tyle śniadań i upodobań. A co wy lubicie najbardziej?
     
Bo ja przyznam, że stosuję podział na cztery pory roku. Gdy budzą mnie pierwsze czerwcowe promienie słońca, z przymrużonymi oczami włączam blender i robię koktajl z tego co akurat znajdę pod ręką, z poziomkami, truskawkami, malinami, czy jagodami. Mój hit to mieszanka jarmużu z bananem i malinami. W grudniowych ciemnościach, gdy sama myśl o zimnym poranku mrozi krew w żyłach - zjadam rano miskę ciepłej jaglanki lub kaszy manny z orzechami i miodem. Wiosna to czas placuszków i omletów np. z cukinią. Jesienną porą, gdy nasz dom zasypują kolorowe liście, a lato zostaje już tylko odległym wspomnieniem, żeby nie popaść w hibernację potrzebuję caffe latte, czyli dobrej kawy z ciepłym spienionym mlekiem. No i koniecznie, ale to koniecznie kanapki z dżemem, ale nie z byle jakim dżemem tylko z królem dżemów, cesarzem dżemów, najlepszym pod tym nadwiślańskim słońcem, który jest właściwie musem delikatnym z jabłek z pradziadkowego sadu!




Jestem fanką kawy przygotowywanej we french pressie. Paradoksalnie nauczyłam się doceniać to niepozorne urządzenie od jednego z najlepszych baristów, mieszkającego wcale nie nad Sekwaną ale nad Arno. Przekonał mnie, że takie zaparzanie kawy ma wiele zalet i jeden feler. Zalet jest więcej, bowiem gama smaku jaką w ten sposób udaje nam się wydobyć na światło dzienne, a właściwie na nasze kubki smakowe – jest odczuwalna w całej rozciągłości niczym partytura Verdiego. Teraz feler, a właściwie ryzyko z jakim się spotkamy, otóż nie wolno, ale to pod karą gardła, parzyć w ten sposób kawy złej jakości: wszystkie jej niedostatki wyjdą wówczas stukrotnie i znienawidzimy french press, wyrzucimy przez okno, potłuczemy o własną głowę. Kupujcie więc kawę dobrą, najlepiej znakomitą, o co wcale nie jest łatwo nad Wisłą, a będziecie szczęśliwie rozkoszowali się poranną filiżanką małej czarnej lub caffe latte. Ja przywożę sobie kawę z Włoch a jak się kończy to kupuję po porostu  włoska Illy, którą z tego miejsca mogę śmiało polecić, trzyma wysokie standardy, kiedyś zresztą o niej napiszę. Lepiej też kupić kawę grubo zmieloną, jeżeli jest drobno zmielona należy dłużej poczekać aż się zaparzy i bardzo powoli naciskać, żeby urządzanie się nie zatkało. Mleko podgrzewam i spieniam w prostym, ręcznym urządzeniu zwanym przez nas "mlecznym wpieniaczem", które kiedyś dostałam w prezencie, dzięki czemu rano mogę pić ulubione Latte… a jakie mi wychodzi widać poniżej.





Ważny jest też chleb, naturalnie bez spulchniaczy i polepszaczy, a kupić taki nie jest znowu prosto, ani tanio niestety, za to zdrowo, a więc warto. Bardzo lubię chleb z Bio - Piekarni pod Grzybowską Arką, czyli np. Hruby wypiekany przez naszych przyjaciół Petera i Ewę Stratenwerth, których zasługi dla rozpowszechniania idei produkcji zdrowej żywności na Mazowszu są trudne wprost do przecenienia, nie mówiąc o ogromnej pracy edukacyjnej którą wykonują z młodzieżą.  Ostatnio kupiłam ich chleb sitkowy,  pszenno - żytni, wierzcie mi naprawdę będzie wam smakował. Tak przy okazji, mam nadzieję że używacie prawdziwego masła, a nie chemicznej margaryny, pamiętajcie że jest to ważny element zdrowej diety.




No i cudowny dżem jabłkowy… Trzeba się hamować żeby nie wyjeść całego słoika na raz. To słodycz renet i koks, to smak dzieciństwa. Podobny robiła moja babcia i prababcia. Do naleśników, do szarlotki, do jogurtu, na prezent, na smutki...  Zróbcie koniecznie!!! Tylko proszę nie kupujcie mekintoszów! Znajdźcie polskie odmiany jabłek na lokalnym targu. Są tak słodkie i pyszne, że nie trzeba prawie dodawać cukru. Przepis jest naprawdę prosty, a robi się go po troszeczku, przez trzy dni:)



Dżem jabłkowo - waniliowy mojej mamy

Pierwszy dzień:

3 kg obranych jabłek (renety, koksy, antonówki)
sok i skórka z dwóch ekologicznych cytryn (skórkę odkładamy na następny dzień)

Jabłka kroimy na ćwiartki, wycinamy gniazda nasienne i wszelkie ciemne plamy, po czym wrzucamy do dużego garnka. Zalewamy sokiem z cytryn. Na bardzo małym ogniu dusimy owoce przez 2h, aż zaczną się rozpadać ( mieszając od czasu do czasu, aby się nie przypaliły ). Odstawiamy.

Drugi dzień:

2 kg obranych jabłek
prawdziwa laska wanilii
otarta skórka z cytryny

Jabłka kroimy na ćwiartki, wycinamy gniazda nasienne i dodajemy do wczorajszego musu. Przecinamy wanilię wzdłuż, końcówką noża wyjmujemy nasiona i wrzucamy do garnka razem z zresztą laski. Dodajemy skórkę. Dusimy wszystko przez 2h.

Trzeci dzień:

1 kg obranych jabłek
¾ szklanki brązowego cukru

ok. 8 pasteryzowanych na sucho (w piekarniku w 120 C przez 20 min) słoików

Jabłka kroimy na ćwiartki, wycinamy gniazda nasienne i dodajemy do naszego musu. Wsypujemy cukier i dusimy na małym ogniu przez 1h. Po tym czasie wyjmujemy laskę wanilii.
Gorący dżem wkładamy do gorących słoików, zakręcamy i wsadzamy z powrotem do nagrzanego piekarnika na pół godziny. Pozostawiamy do ostygnięcia przy uchylonych drzwiczkach, najlepiej przez całą noc.

Smacznego!!!

2 komentarze:

  1. Oj, ale gdzie znaleźć te dobre polskie jabłka???

    OdpowiedzUsuń
  2. Z jabłkami akurat nie jest ciężko, na pewno uda się coś znaleść na lokalnym rynku

    OdpowiedzUsuń

01 09 10