Śniadanie Mistrzów, Śniadanie u Tiffaniego, Pytanie na śniadanie,
Śniadanie w chmurach, Śniadanie w Radiu Z – setki, miliony śniadań
politycznych, literackich, medialnych i tych zwykłych przy kawie i rogaliku,
albo jajku na miękko, albo tylko samej kawie, czy herbatce, innymi słowy, ilu
ludzi tyle śniadań i upodobań. A co wy lubicie
najbardziej?
Bo ja przyznam, że stosuję podział na cztery pory roku. Gdy budzą mnie
pierwsze czerwcowe promienie słońca, z przymrużonymi oczami włączam
blender i robię koktajl z tego co akurat znajdę pod ręką, z poziomkami, truskawkami, malinami, czy
jagodami. Mój hit to mieszanka jarmużu z bananem i malinami. W grudniowych ciemnościach, gdy sama myśl o zimnym poranku mrozi krew w żyłach - zjadam rano miskę ciepłej
jaglanki lub kaszy manny z orzechami i miodem. Wiosna to czas placuszków
i omletów np. z cukinią. Jesienną porą, gdy nasz dom zasypują kolorowe liście,
a lato zostaje już tylko odległym wspomnieniem, żeby nie popaść w hibernację
potrzebuję caffe latte, czyli dobrej kawy z ciepłym spienionym mlekiem. No i
koniecznie, ale to koniecznie kanapki z dżemem, ale nie z byle jakim dżemem
tylko z królem dżemów, cesarzem dżemów, najlepszym pod tym nadwiślańskim słońcem, który jest właściwie musem delikatnym z jabłek z
pradziadkowego sadu!
Jestem fanką kawy przygotowywanej we french pressie. Paradoksalnie nauczyłam się doceniać to
niepozorne urządzenie od jednego z najlepszych baristów, mieszkającego wcale
nie nad Sekwaną ale nad Arno. Przekonał mnie, że takie zaparzanie kawy ma
wiele zalet i jeden feler. Zalet jest
więcej, bowiem gama smaku jaką w ten sposób udaje nam
się wydobyć na światło dzienne, a właściwie na nasze kubki smakowe – jest
odczuwalna w całej rozciągłości niczym partytura Verdiego. Teraz feler, a
właściwie ryzyko z jakim się spotkamy, otóż nie wolno, ale to pod karą gardła, parzyć
w ten sposób kawy złej jakości: wszystkie jej niedostatki wyjdą wówczas
stukrotnie i znienawidzimy french press, wyrzucimy przez okno, potłuczemy o
własną głowę. Kupujcie więc kawę dobrą, najlepiej
znakomitą, o co wcale nie jest łatwo nad Wisłą, a będziecie szczęśliwie
rozkoszowali się poranną filiżanką małej czarnej lub caffe latte. Ja przywożę sobie
kawę z Włoch a jak się kończy to kupuję po porostu włoska Illy, którą z tego miejsca mogę śmiało
polecić, trzyma wysokie standardy, kiedyś zresztą o niej
napiszę. Lepiej też kupić kawę grubo zmieloną, jeżeli jest drobno zmielona należy dłużej poczekać aż się zaparzy i bardzo powoli naciskać, żeby urządzanie się nie zatkało. Mleko podgrzewam i spieniam w prostym, ręcznym urządzeniu zwanym przez
nas "mlecznym wpieniaczem", które kiedyś dostałam w prezencie, dzięki czemu rano mogę pić ulubione Latte… a jakie mi wychodzi widać poniżej.
Ważny jest też chleb, naturalnie bez spulchniaczy i polepszaczy, a kupić taki nie jest znowu prosto, ani tanio niestety, za to zdrowo, a więc warto. Bardzo lubię chleb z Bio - Piekarni pod
Grzybowską Arką, czyli np. Hruby wypiekany przez naszych przyjaciół Petera i Ewę Stratenwerth, których zasługi dla rozpowszechniania idei produkcji zdrowej
żywności na Mazowszu są trudne wprost do przecenienia, nie mówiąc o ogromnej
pracy edukacyjnej którą wykonują z młodzieżą. Ostatnio kupiłam ich chleb sitkowy, pszenno - żytni, wierzcie mi
naprawdę będzie wam smakował. Tak przy okazji, mam nadzieję że używacie
prawdziwego masła, a nie chemicznej margaryny, pamiętajcie że jest to ważny
element zdrowej diety.
No i cudowny dżem jabłkowy… Trzeba się hamować
żeby nie wyjeść całego słoika na raz. To słodycz renet i koks, to smak
dzieciństwa. Podobny robiła moja babcia i prababcia. Do naleśników, do
szarlotki, do jogurtu, na prezent, na smutki... Zróbcie koniecznie!!! Tylko
proszę nie kupujcie mekintoszów! Znajdźcie polskie odmiany jabłek na lokalnym targu. Są tak słodkie i pyszne, że nie trzeba prawie dodawać cukru. Przepis
jest naprawdę prosty, a robi się go po troszeczku, przez trzy dni:)
Dżem jabłkowo - waniliowy mojej mamy
Pierwszy dzień:
3 kg obranych jabłek (renety, koksy, antonówki)
sok i skórka z dwóch ekologicznych cytryn (skórkę odkładamy na następny dzień)
Jabłka kroimy na ćwiartki, wycinamy gniazda
nasienne i wszelkie ciemne plamy, po czym wrzucamy do dużego garnka. Zalewamy sokiem z
cytryn. Na bardzo małym ogniu dusimy owoce przez 2h, aż zaczną się rozpadać ( mieszając od czasu do czasu, aby się nie przypaliły ). Odstawiamy.
Drugi
dzień:
2 kg obranych jabłek
prawdziwa laska wanilii
otarta skórka z cytryny
Jabłka kroimy na ćwiartki, wycinamy gniazda
nasienne i dodajemy do wczorajszego musu. Przecinamy wanilię wzdłuż, końcówką
noża wyjmujemy nasiona i wrzucamy do garnka razem z zresztą laski. Dodajemy
skórkę. Dusimy wszystko przez 2h.
Trzeci dzień:
1 kg obranych jabłek
¾ szklanki brązowego cukru
ok. 8 pasteryzowanych na sucho (w piekarniku w 120 C przez 20 min) słoików
Jabłka kroimy na ćwiartki, wycinamy gniazda
nasienne i dodajemy do naszego musu. Wsypujemy cukier i dusimy na małym ogniu
przez 1h. Po tym czasie wyjmujemy laskę wanilii.
Gorący dżem wkładamy do gorących słoików,
zakręcamy i wsadzamy z powrotem do nagrzanego piekarnika na pół godziny.
Pozostawiamy do ostygnięcia przy uchylonych drzwiczkach, najlepiej przez całą noc.
Smacznego!!!
Oj, ale gdzie znaleźć te dobre polskie jabłka???
OdpowiedzUsuńZ jabłkami akurat nie jest ciężko, na pewno uda się coś znaleść na lokalnym rynku
OdpowiedzUsuń