Nigdy nie
byłam fanką Tolkiena. Uczciwie muszę
przyznać jednak, że gdy ujmujący Frodo w filmie Petera Jacksona wspinał się po srogich i
zniewalająco pięknych górskich
graniach, maszerował przez rozległe, zapierające dech w piersiach doliny, odwiedzał Elfy w krainie wodospadów Rivendell, chciałam pójść za nim… A
więc, gdyby to było możliwe, a nie jest i gdyby nie atakowały nas te wszystkie okropne,
bezwłose, krwiożercze stwory, chciałabym ruszyć za Frodo i zobaczyć na własne
oczy cały szlak
drużyny pierścienia: tą senno - baśniową wizję, marzenie tak piękne, że niemal kiczowate… Tak
myślałam wtedy.
A jednak.
Pewnego dnia trafiłam do Australii i zamieszkałam tam
na jakiś czas i kiedyś, gdy tak przemierzałem sobie uliczki
Sydney w poszukiwaniu miejscowych smaków, nagle mnie olśniło, że od mitycznego szlaku drużyny pierścienia dzieli
mnie zaledwie pięć godzin lotu i trochę jazdy samochodem. Zgoda, bez Frodo, bez
krasnoluda, bez innych znakomitych członków drużyny, ale też bez strachu przed
czyhającym Okiem, czarownikami, potworami, złem.. No i wyruszyliśmy.
Jest
styczeń i jestem w naszym kraju. Z pewnym poświęceniem niestety oglądam nową cześć
Hobbita. I nagle wracają wspomnienia… Stają mi przed oczami te nieprawdopodobne
wodospady, rozległe, pastelowe pastwiska, turkusowe rzeki, krystalicznie
czyste jeziora utopione w jesiennym, ciężkim złocie…
I
jeszcze mistyczne szczyty Alp nowozelandzkich, na które wspinaliśmy się samotnie, dwie
małe kropki gdzieś wśród wielkich zwalistych skał, lodowców, potoków i jezior
górskich. Ośnieżona Aoraki, lodowiec Tasmana, schronisko na Mueller Hut i baśniowa dolina wyjęta (dosłownie) z Władcy Pierścieni, Hooker Valley. Wspinaczki i rejs po fiordach ( które stanowiły tło krainy elfów), gdzie foki
wylegiwały się leniwie na skałach, mokre podobnie, jak i my od wody pryskającej z tętniących mocno wodospadów. Wreszcie wejście
na lodowiec zakończone poszukiwaniem pingwinów
wśród tropikalnej fauny na pobliskiej plaży. Najbardziej malownicza przełęcz górska, Arthur's Pass, i te gwiazdy które nigdzie tak
intensywnie nie świecą i papugi KEA, pojawiające się wysoko w górach, przypominające małe zielone jastrzębie, co
pod skrzydłami ukrywają tęczowe upierzenie…
A
gdy nasza dwuosobowa drużyna pierścienia wracała już do domu z wyprawy, czekały
nas z reguły różne miejscowe wiktuały. Pamiętacie świetną scenę uczty krasnoludów
w domu Bilbo Bagginsa? Pamiętacie? Ten suto zastawiony stół podziałał na
moją wyobraźnie… warzywa z Shire, kukurydza, cebula, marchew, pewnie seler?
Najróżniejsze mięsa, wędliny i ciasta. Wszystko bardzo wyszukane, bo hobbity to
prawdziwi sybaryci, nic dziwnego, że krasnolud Bombur w domu Bilbo dostał pork pie, czyli
ciasto kruche z nadzieniem wieprzowym i sałatkę, a Gandalf wyciągał z piwniczki
wędliny, piklowane ogóreczki i kilka jaj. No właśnie… jajka. Pomyślałam, że z
racji kształtów, musieli preferować pewnie jajka przepiórcze. I od tego się
zaczęło.
Uczta Hobbita |
Czy
może być coś lepszego bowiem dla hobbita, a także krasnoluda zresztą, jeśli nie
jaja przepiórcze otoczone mięsem mielonym z wyśmienitą sałatką z selera?
Hobbitowe jajka
Jajka przepiórcze w otoczce na gniazdku z selera
(przepis Michel Roux)
Składniki:
Sałatka z selera (rewelacja!)
1 seler zetrzeć na maszynce.
Posolić i skropić sokiem z cytryny. Odstawić.
Zrobić sos szwajcarski.
Sos szwajcarski
(robi się podobnie jak majonez, który opisałam tu Domowy majonez)
szalotka pokrojona w drobną kostkę
1/2 ząbku czosnku, zmiażdżonego
szczypta cukru
żółtko w temperaturze pokojowej ( białko zachowujemy)
6 łyżek oleju arachidowego
2 łyżki białego octu winnego
sól, świeżo zmielony pieprz
Wszystkie składniki oprócz oleju, octu, soli i pieprzu umieszczamy w misce. Dokładnie mieszamy trzepaczką ( ja elektryczną ) przez 2 min, następnie gdy sos zrobi się kremowy dolewamy powoli oleju arachidowego, ciągle mieszając, na koniec ocet winny, sól i pieprz.
Sos wlewamy do selera, mieszamy, gotowe!
Jajka przepiórcze w otoczce
Składniki:
8 jajek przepiórczych
300 g polędwiczki wieprzowej dobrej jakości, porządnie zmielonej
białko jaja
2 łyżki posiekanej pietruszki i szczypiorku
sól, pieprz
papryka wędzona w proszku
2 jajka
2 łyżki mleka
mąka do obtaczania ( u mnie orkiszowa)
100 g bułki tartej
olej arachidowy do smażenia
Wykonanie:
Do garnka z wodą włożyć delikatnie jajka, zagotować, zostawić w średnio wrzącej wodzie na 3 min, wyjąc i obrać.
Mielone mięso mieszamy z białkiem, pietruszką, szczypiorkiem i przyprawami. Dzielimy na 8 kotlecików, w które delikatnie wkładamy jajka przepiórcze.
Rozgrzewamy olej na głębokiej patelni, tak żeby dokładnie zakrywał dno.
Roztrzepujemy jajka z mlekiem, kładziemy talerzyk z mąką, bułką tartą, kotleciki obtaczamy w mące, potem w miksturze z jajek, a potem w bułce.
Smażymy, obracając z każdej strony, w sumie ok. przez 5 - 6 min.
Układamy na sałatce z selera.
Gotowe!
PS. Podobają się wam zdjęcia z Nowej Zelandii? Śledźcie posty na pewno jeszcze nie raz napiszę o tym magicznym miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz